Awans na Euro i skandaliczna premia dla Santosa. Koźmiński nie ma złudzeń

Zatrudnienie Fernando Santosa było autorskim pomysłem prezesa PZPN Cezarego Kuleszy.

Fernando Santos prawie zawalił nam eliminacje, a mimo to dostanie pokaźną premię za awans reprezentacji Polski na Euro 2024. Informacja o tym zbulwersowała kibiców, teraz odniósł się do niej były reprezentant Polski i były wiceprezes PZPN Marek Koźmiński, który w rozmowie z “Faktem” wskazuje winnych tej sytuacji. — Nie wiem, czemu ktoś ma pretensje — mówi.

Santos prowadził naszą reprezentację przez 232 dni — to jedna z najkrótszych kadencji w historii. Pod jego kierunkiem zaliczyliśmy kompromitujące porażki z Czechami w Pradze (1:3), Mołdawią w Kiszyniowie (2:3) i Albanią w Tiranie (0:2).

Euro 2024. Czy jest za co płacić Fernando Santosowi?

Po tym ostatnim meczu Portugalczyk stracił posadę. Zastąpił go Michał Probierz i to z nim na ławce Biało-Czerwoni awansowali, po barażach, na Euro. Za co więc płacić byłemu selekcjonerowi?

— To są sprawy kontraktowe. Upatrzyliśmy sobie w nim samo zło, a on po prostu źle wykonywał swoje obowiązki. Ktoś go jednak zatrudnił, ktoś ten kontrakt podpisał — mówi Koźmiński, który na początku roku bronił na naszych łamach Santosa. Tłumaczył, że ten nie dostał odpowiedniego wsparcia ze strony prezesa PZPN Cezarego Kuleszy (62 l.).

— Nie dał mu ludzi, nie dał mu organizacji, nie dał mu wsparcia, nie dał mu wiedzy. I ten trener popełnił ogromne błędy — podkreślał.

Marek Koźmiński wytyka błędy Cezaremu Kuleszy

— Spójrzmy na sytuację z Grzegorzem Mielcarskim, którego Kulesza bardzo długo nie chciał w sztabie kadry, bo mu się z różnych powodów nie podobał. Gdybym ja zatrudnił Santosa, to bym wiedział, że muszę mu dać Polaka mówiącego po portugalsku. Z trenerów i byłych piłkarzy, z ludzi piłki jest takich tylko trzech: Józef Młynarczyk, Andrzej Juskowiak i właśnie Grzegorz Mielcarski. I co się okazało? Dopiero po iluś tam tygodniach, kiedy już byliśmy w przededniu pierwszego meczu, Mielcarski został na siłę do tej reprezentacji przyjęty. Nie wiadomo do końca na jakie stanowisko. No i mamy efekt, jaki mamy — dodał Koźmiński.

Skoro Fernando Santos miał coś obiecane, trzeba płacić

Teraz nasz rozmówca nieco zmienił narrację. Nadal wskazuje jednak na PZPN.

— Nie chcę być adwokatem Santosa, bo ani nie ma po co, ani tym bardziej on tej obrony nie potrzebuje. To już historia. Nie wiem jednak, dlaczego ktoś miałby mieć do niego pretensje, skoro coś mu obiecaliśmy. Ktoś go zwolnił, a w ramach porozumienia stron coś mu obiecał. Dogadał pewne warunki. No to trzeba płacić — podkreśla Koźmiński.

Przypominamy, że na YouTube działa nasz kanał Fakt Sport. Tam znajdziecie wszystkie nasze najnowsze produkcje wideo. Zapraszamy do subskrybowania.