Czarodziejski Zmarzlik sam był w szoku. "Nie wierzę, to się nie dzieje!"
Bartosz Zmarzlik
Gdy przejechał linię mety po ostatnim, finałowym wyścigu, ukłonił się nisko kibicom zgromadzonym na stadionie w Malilli. Kłaniać się jednak powinno przede wszystkim jemu! To, co bowiem zrobił Bartosz Zmarzlik w tegorocznym Grand Prix Szwecji, przejdzie do historii tej dyscypliny. Na trudnym torze jeździł z taką ułańską fantazję, że ręce same składały się do oklasków. Wygrał turniej o indywidualne mistrzostwo świata po raz dwudziesty czwarty w karierze, stając się pod tym względem rekordzistą wszech czasów.
Korespondencja z Malilli
Bartosz Zmarzlik długo musiał czekać na swoje pierwsze zwycięstwo w tegorocznym cyklu. W Gorican, Warszawie, Landshut i Pradze był w finałach, ale nie potrafił wygrać decydującego biegu. W Malilli jednak nie było mocnych na króla! Wygrywał tam w 2017, 2021 i 2022 roku, a w sobotni wieczór dołożył kolejne, niezwykle efektowne zwycięstwo. Bieg z trzeciej serii, gdy jako pierwszy przełamał niemoc czwartego pola oraz półfinał i finał, były arcydziełem żużlowego kunsztu.
Arkadiusz Adamczyk (Przegląd Sportowy Onet): Warto chyba było czekać te cztery rundy, na tak spektakularne zwycięstwo. Jeździł pan dzisiaj tak, że inni zawodnicy nawet nie byli w stanie pomyśleć, że tak brawurowo można pojechać.
Bartosz Zmarzlik: No naprawdę dzisiaj, po paru biegach znalazłem ten "filing" i niesamowicie się czułem. Bardzo się cieszę, bo tor regulacyjnie i jeździecko nie należał do najłatwiejszych, a poradziłem sobie w takich warunkach. Jestem z tego powodu przeszczęśliwy.
Wyglądało na to, że zawody w ogóle nie ruszą. Z powodu opadów deszczu rozpoczęcie zostało przesunięte o prawie dwie godziny.
Kiedy obudziłem się rano, spojrzałem w okno i pomyślałem sobie: to będzie naprawdę dobry dzień. Potem gdy przyjechałem na stadion i nie byłem zbyt szybki w kwalifikacjach, to zaczęło się trochę zastanawiania. Deszcz mnie nawet ucieszył, bo trzeba było plan układać i koncentrację budować od zera. Organizatorzy starali się zrobić z tym torem co się da i się udało. Całe zawody były interesujące, a półfinały i finał, to już było niesamowite show dla kibiców.
Największe show robił pan. Lepszy ten bieg z trzeciej serii, gdy jako pierwszy odczarował pan czwarte pole, czy półfinał i niesamowita szarża z ostatniego miejsca, aż na pierwsze?
Pierwszy bieg był naprawdę zły. Ani startu, ani prędkości na trasie, Pogadaliśmy jednak z teamem i zdecydowaliśmy się na bardzo duże zmiany w ustawieniach. Poszliśmy w dobrą stronę i z biegu na bieg czułem się mocniejszy. W półfinale, wchodząc w drugi łuk, pomyślałem sobie: nie, nie wierzę, to się nie dzieje! Nie tu powinienem być, ale na całe szczęście wyścig się dla mnie dobrze ułożył. Ale że dopadłem pierwszego (Roberta Lamberta — przyp. red.), to aż się sam zdziwiłem (śmiech).
"Max! Tylko mnie nie zatrzymaj!"
Finał oglądałem, siedząc akurat na pierwszym łuku i myślałem, że pan na tym wirażu nie wyrobi.
Ja też (szczery głośny śmiech). Znaczy oczywiście, gdzieś tam ten plan był, tylko że motocykl mnie troszkę na dojeździe ze startu zaskoczył, bo pewnie w jakąś koleinę idealnie trafiłem. Dostałem szwungu i pociągnął mnie. Tylko że ja już byłem na bardzo wyprostowanych rękach i już nie zdążyłem go odpowiednio szybko skorygować. Myślę, że na dobre mi to wyszło, ale z wyjścia miałem taką prędkość, że mówię sobie: obojętnie gdzie, pół metra potrzebuję, bo ja nie wyhamuję tego. A potem na prostej prosiłem tylko: Max! Tylko nie zatrzymaj mnie czasem, bo ja nie mam hamulców!
Wyprzedził na Jasona Crumpa i został pan samodzielnym rekordzistą wszech czasów w liczbie wygranych turniejów Grand Prix (24). Co to dla pana oznacza?
Nie patrzę za bardzo na rekordy i statystyki. Cieszę się i skupiam, na tym, co jest teraz. Może gdy już będę starszym człowiekiem, to kiedyś siądę w domu i poczytam sobie, co w trakcie tej mojej kariery udało mi się osiągnąć.
Ma pan już 17 punktów przewagi w klasyfikacji generalnej, a za tydzień Grand Prix Polski i doskonale panu znany tor w Gorzowie.
Bardzo się z tego cieszę. Gorzów zawsze był i jest w moim sercu. To jest mój dom. Będę chciał pojechać jak najlepiej i stworzyć jak najlepsze widowisko dla kibiców.
Jak uczci pan ten spektakularny sukces w Malilli?
Całkiem normalnie. Wsiądę do busa, pojadę do domu i trochę odpocznę, bo zostajemy w Szwecji do wtorku na mecz ligowy.
Skoro zostaje pan w Szwecji, będzie okazje obejrzeć niedzielny, pierwszy mecz piłkarskiej reprezentacji Polski na Euro z Holandią?
Oczywiście. Na pewno obejrzę. Trzymam kciuki. Polska gola!
Jaki wynik pan typuje?
Nie wiem, nie typuję. To nie jest dla mnie.
Dowiedz się jeszcze więcej. Sprawdź najnowsze newsy i bądź na bieżąco