Ile energii spalamy w internecie? Dużo. A efekt? Nawet nie pytajcie
Uczniowie podczas pracy na laptopach - zdjęcie ilustracyjne
Sztuczna inteligencja sugeruje, że zdaniem naukowców z Uniwersytetu Berkeley w ramach zdrowej, zbilansowanej diety powinniśmy jeść co najmniej jeden kamień dziennie. Ale nie to jest problemem. Każde wyszukanie hasła przy pomocy nowego, wzbogaconego przez sztuczną inteligencję algorytmu Google zużywa 10 razy więcej energii elektrycznej niż zwykłe wygooglowanie. A to gotowy przepis na katastrofę.
Zakupy online (zdjęcie ilustracyjne)
Jak sprawić, by ser nie spływał z robionej przez nas w domu pizzy? Można po prostu chwilę poczekać aż trochę ostygnie, można też zamrozić ser przed rozłożeniem go na cieście.
Istnieje też bardziej radykalne rozwiązanie, proponowane przez model sztucznej inteligencji, z którym eksperymentuje wyszukiwarka Google - dodać do sosu około dwie łyżki nietoksycznego kleju.
Po wprowadzeniu przez Google w ramach testów odpowiedzi wygenerowanych przez sztuczną inteligencję, internet zalała fala przykładów najbardziej zaskakujących sugestii udzielonych przez AI. Klejenie sera do pizzy to tylko jedna z nich, innym sposobem na dodanie aspektu fusion do naszych przygód z włoską kuchnią jest wmieszanie do sosu do spaghetti benzyny dla smaku.
Upał(zdjęcie ilustracyjne)
Zobacz wideo "Zaraz przegoni nas Polska". Wybory w Wielkiej Brytanii
Dowiadujemy się również, że w NHL - najlepszej profesjonalnej hokejowej lidze świata - grał swego czasu pies o imieniu Drake the Pupstar. Dwa inne psy były w przeszłości właścicielami hoteli - jeden z Colorado, drugi we Włoszech.
Upały (zdjęcie ilustracyjne)
To nie wszystko - okazuje się, że psy umieją tańczyć breakdance. Oraz, co może wywołać pewne zdziwienie, zostawianie psów w nagrzanym samochodzie jest całkowicie bezpieczne, bo w gorące dni temperatura w aucie jest identyczna jak na zewnątrz. Na potwierdzenie tezy Google cytuje słynną rzekomo piosenkę zespołu The Beatles pt. "It’s Okay to Leave a Dog in a Hot Car".
To tyle jeśli chodzi o psy. Co z ludźmi? Sztuczna inteligencja sugeruje, że zdaniem naukowców z Uniwersytetu Berkeley w ramach zdrowej, zbilansowanej diety powinniśmy jeść co najmniej jeden kamień dziennie.
Za dziwnymi odpowiedziami stoi prawdziwy problem
Jeśli jednak naprawdę chcemy zadbać o siebie, to poza dobrymi nawykami żywieniowymi warto też wprowadzić ćwiczenia fizyczne. Świetnym pomysłem może być bieganie z nożyczkami, które nie tylko dobrze wpływa na serce, ale również na mózg, bo poprawia skupienie i koncentrację. A w czasie ciąży warto dodać do tego 2-3 papierosy dziennie - takie są, zdaniem Google, rekomendacje lekarzy.
Dla zdrowotności polecane jest również patrzenie bezpośrednio na słońce - najlepsze rezultaty osiągniemy przy gapieniu się jednorazowo przez około 5 do 15 minut, choć zdaniem niektórych źródeł każda sesja może trwać nawet do 45 minut.
Za śmiesznymi odpowiedziami kryje się jednak całkiem poważny problem - i nie chodzi tylko o to, że ktoś może faktycznie przestawić się na dietę złożoną z kamieni, spaghetti z benzyną i pizzy z klejem.
Każde wyszukanie hasła przy pomocy nowego, wzbogaconego przez sztuczną inteligencję algorytmu Google zużywa 10 razy więcej energii elektrycznej niż zwykłe wygooglowanie.
Można pomyśleć, że to żaden problem, bo 10 pomnożone przez praktycznie zero to wciąż niemal zero. Rzecz w tym, że przy 8 miliardach wyszukań dziennie i niemal 3 bilionach wyszukań rocznie, przejście na wyszukiwanie wzmocnione AI zwiększy zużycie energii o 22 tysiące gigawatów, czyli tyle, ile wynosi średnie roczne zapotrzebowanie na energię elektryczną 1,8 miliona osób w Unii Europejskiej.
A użycie bardziej zaawansowanych modeli sztucznej inteligencji zużywa nawet 35 razy więcej energii niż tradycyjne wyszukiwanie, co oznaczałoby, że zastąpienie nimi obecnych algorytmów kosztowałoby nas dodatkowo tyle energii elektrycznej, ile konsumuje cała Irlandia.
My tu o słomkach i nakrętkach...
Gdy myślimy o walce z katastrofą klimatyczną i degradacją środowiska, to w pierwszej kolejności przychodzą nam do głowy takie kroki jak ograniczenie ruchu lotniczego czy ograniczenie emisji wytwarzanych przez samochody spalinowe. I słusznie, bo są one niezbędne, podobnie jak recycling czy ograniczenie użycia plastiku. To, o czym niemal na pewno nie pomyślimy, to wpływ naszej aktywności online na planetę. Tymczasem jest on ogromny.
Próbę zmierzenia go podjęli naukowcy z Politechniki Federalnej w Zurychu, jednego z najlepszych uniwersytetów technicznych na świecie. Rezultat ich badań został opublikowany w maju na łamach czasopisma naukowego Nature Communications.
Wynika z nich, że nasza cyfrowa aktywność odpowiada za 40 proc. emisji dwutlenku węgla na jaką możemy sobie pozwolić, jeśli wzrost globalnej średniej temperatury ma nie przekroczyć 1,5 stopnia Celsjusza powyżej poziomów sprzed rewolucji przemysłowej. Dodatkowo zjada też 55 proc. naszego "budżetu" w zakresie zbilansowanej konsumpcji minerałów i metali, czyli takiej, która uchroni nas przed nieodwracalną degradacją środowiska.
Oczywiście można stwierdzić, że problemem nie jest to, ile energii elektrycznej konsumują wyszukiwarki, serwisy streamingowe czy przechowywanie wszystkiego w chmurze, problemem jest to, skąd bierzemy energię elektryczną. Jeśli przerzucimy się z paliw kopalnych na odnawialne źródła, to będziemy mogli z czystym sumieniem googlować ile powinniśmy jeść kamieni, bez obaw, że przykładamy tym samym rękę do rosnących globalnych temperatur.
Zielona elektryfikacja nie jest jednak lekiem na całe zło. Dekarbonizacja produkcji energii elektrycznej sama w sobie wymaga ogromnych pokładów energii, co nieuchronnie łączy się z wzrostem emisji dwutlenku węgla, a 40 proc. naszego "budżetu" zajmuje internet, więc nie unikniemy dylematu - jak rozdzielić to, na co spalamy paliwa kopalne, w ramach limitu, który pozwoli nam na powstrzymanie katastrofy klimatycznej?
Dodatkowo, jak zauważają naukowcy z Politechniki Federalnej w Zurychu, nasze cyfrowe aktywności pochłaniają też ogromne ilości zasobów naturalnych, bez których nie powstaną telefony, tablety czy serwerownie, na których opiera się cały nasz internetowy świat.
Jeśli ich produkcja pochłania ponad połowę zasobów, które możemy wydobywać bez lęku, że ich zabraknie albo doprowadzimy do nieodwracalnych katastrof ekologicznych, to na wytworzenie wszystkiego innego - odnawialnych źródeł energii, samochodów elektrycznych, dekarbonizację przemysłu - zostaje nam już ich bardzo mało. A minerały to nie wszystko - chłodzenie serwerowni wymaga ogromnych ilości wody.
Chat GPT-3 "wypija" 500 ml wody średnio co każde 5-50 wyszukiwań. I to bez doliczenia tego, ile wody "wypijają" elektrownie dostarczające prąd do serwerowni. Od początku nowego boomu na wyszukiwarki AI wodne potrzeby gigantów cyfrowych rosną w ogromnym tempie - między 2021 a 2022 zużycie wody przez Microsoft zwiększyło się o 33 proc., a Google - o 20 proc.
Jeśli skupimy się zarówno na serwerach służących modelom AI, jak i "pośrednim" spożyciu (czyli chłodzeniu elektrowni dostarczających serwerom energii), to według opublikowanej w Nature analizy naukowców z University of California, do 2027 roku będą one pochłaniać rocznie nawet ponad 6 miliardów metrów sześciennych wody, czyli połowę całego rocznego zużycia w Wielkiej Brytanii. Albo, jeśli wolimy dane w litrach: 6 000 000 000 000 litrów wody. W przeliczeniu to równowartość przekazania 750 litrów wody każdemu z 8 miliardów ludzi na Ziemi.
No dobrze, to co teraz?
Ok, ale co to wszystko w praktyce oznacza? Co mamy z tym zrobić?
Czy do listy aktywności, które mają wywołać w nas wyrzuty sumienia - obok lotów, jazdy samochodem, korzystania z klimatyzacji, korzystania z zakupów wysyłkowych - czas po prostu dodać oglądanie seriali, słuchanie muzyki, scrollowanie mediów społecznościowych i czytanie artykułów na Gazeta.pl?
Jeśli tak, to może po prostu od razu połóżmy się do trumny i czekajmy na dokonanie żywota, skoro wszystko, co robimy prowadzi, nas do katastrofy?
To oczywiście absurd, co nie oznacza jednak, że nie istnieją stosunkowo proste nawyki, które możemy wprowadzić w celu ograniczenia energochłonności naszego cyfrowego życia.
Mamy spotkanie pracowe na Teamsach albo Zoomie? Nie włączajmy kamery, zmniejszymy dzięki temu zużycie energii potrzebnych serwerom o 98 proc.
Kładziemy się do łóżka z włączonym Netfliksem albo 10-godzinnym zapętlonym odgłosem deszczu na Youtube, bo do zaśnięcia potrzebujemy białego szumu? Skorzystajmy z taniego urządzenia emitującego takie dźwięki, zamiast za każdym razem przepalać na to gigabajty danych.
Nie wymieniajmy tak często telefonów, tabletów, komputerów.
I najbardziej oczywiste - zastanówmy się, czy naprawdę chcemy spędzać przed ekranami tyle czasu, ile robimy to w tej chwili. Nie chodzi tylko o wpływ naszej aktywności na klimat - skorzysta też nasze zdrowie i samopoczucie.
Prawdziwa zmiana w zakresie wpływu gospodarki cyfrowej na emisje gazów cieplarnianych i nasze zasoby naturalne wymaga jednak przede wszystkim zmian systemowych, dotyczących głównych beneficjentów rewolucji technologicznej - czyli gigantów dominujących w tym sektorze.
Należące do nich centra danych powstają często przy hojnych subwencjach państwowych.
To nie tylko ulgi podatkowe. Władze centralne i samorządowe oferują firmom preferencyjne taryfy cen za energię, często są też zmuszone do kosztownych inwestycji w infrastrukturę energetyczną i telekomunikacyjną (i już teraz, w coraz większym zakresie, wodociągową), które są niezbędne dla obsłużenia serwerowni.
Nie ma żadnego powodu dla którego jako podatniczki i podatnicy powinniśmy fundować najpotężniejszym światowym koncernom tańszą energię, żeby mogły osiągać jeszcze większe zyski z uzależniania nas od swoich usług, zbierania naszych danych osobowych i pogarszania naszych szans na powstrzymanie katastrofy klimatycznej.
Zwłaszcza, gdy w zamian za to mamy jeść kamienie.