Karakurt mogła tylko prowokować. Polki zdały egzamin z cierpliwości
Joanna Wołosz i Magdalena Stysiak
To będą szalone trzy doby reprezentacji Polski siatkarek w Bangkoku. Kiedy Polki kończyły zaciętą walkę w ćwierćfinale z Turczynkami, w Bangkoku dochodziła godzina 23.00. Po takim meczu adrenalina długo nie pozwoli im zasnąć, choć jakoś trzeba będzie to zrobić, bo Biało-Czerwone do sobotniego półfinału z Włoszkami będą miały zaledwie kilkanaście godzin. Przed nimi egzamin z wytrzymałości, bo ten z cierpliwości już zdały, gdy nie reagowały na prowokacyjne zaczepki zawodniczki rywalek, która nie miała argumentów w postaci dobrej gry.
Ubiegłoroczne rozgrywki reprezentacyjne przebiegały pod dyktando dominatorów. W zmaganiach panów wszystkie turnieje wygrała reprezentacja Polski, a u pań od złota do złota kroczyły Turczynki. W tym sezonie ich triumfalny marsz przerwały Biało-Czerwone, bo zawodniczki Daniele Santarellego nie obronią tytułu w Lidze Narodów, po piątkowej porażce w ćwierćfinale tych rozgrywek właśnie z Polkami. Nasz zespół nie przystępował do tego spotkania w roli faworytek, ale jasno pokazał rywalkom, że opieranie swojej siły na jednej, choć rewelacyjnej Melissie Vargas, to zdecydowanie za mało, by myśleć o zwycięstwach na tym poziomie.
Zupełnie inaczej było po stronie Polek, gdzie akcenty w ofensywie rozkładały się równo na wszystkie skrzydła – Magdalenę Stysiak, Martynę Łukasik i Martynę Czyrniańską, która dała świetną zmianę za Natalię Mędrzyk. Jeżeli Brazylijki i Chinki pokazały Polkom miejsce w szeregu oraz uwydatniły ich bolączki, gdy Biało-Czerwone przegrywały z tymi zespołami w rundzie interkontynentalnej, to śmiało można powiedzieć, że w ćwierćfinale lekcja została odrobiona. Rzecz jasna u Polek nie brakowało przestojów, błędów także w komunikacji czy nieudanych wyborów, ale w żadnym momencie nie zabrakło cierpliwości, a ta była niezbędna, gdy pod siatką raz po raz prowokujące spojrzenia posyłała Ebrar Karakurt. Jej problem polegał na tym, że nie miała w tym meczu żadnego argumentu poza właśnie prowokacjami.
Zagrywka w stylu Grbicia. Każda zawodniczka odegrała ważną rolę
Trener Stefano Lavarini dobrze wiedział, jakie zagrania zastosować w meczu z Turcją. W końcu jako libero została wpisana do składu nominalna środkowa Kamila Witkowska. Zrobił to po to, by w razie potrzeby na boisku w jednym czasie razem z libero Aleksandrą Szczygłowską mogła być druga zawodniczka z tej pozycji, czyli Justyna Łysiak. Wchodziła na boisko w drugiej odsłonie i zdawała egzamin, pojawiała się też w kolejnej, ale najważniejsze zadanie spełniła w końcówce tie-breaka, gdy jej obrony pozwoliły Polkom wyprowadzać skuteczne kontry.
Zresztą to właśnie zawodniczki, które nie zaczęły meczu w wyjściowym składzie, były kluczowe w emocjonującej końcówce tie-breaka. W ataku punktowała Malwina Smarzek (weszła na podwójną zmianę z Katarzyną Wenerską), a także wspomniana wcześniej Czyrniańska. Tak jakby trener Lavarini chciał udowodnić swoim zawodniczkom to, co zawsze podkreśla także jego odpowiednik w męskiej kadrze, czyli Nikola Grbić – każdy zawodnik ma czuć się potrzebny i wiedzieć, że nawet zaczynając spotkanie w kwadracie dla rezerwowych, może odegrać istotną rolę w kluczowej akcji.
Polkom nie sprzyja kalendarz. To będzie piekielnie trudna przeprawa
Turniej finałowy Ligi Narodów w Bangkoku jest próbą generalną przed igrzyskami. To już nie są zmagania rundy interkontynentalnej, gdzie jedni próbują różnych rozwiązań, mając już zapewniony wyjazd do Paryża, a inni jeszcze walczą o olimpijską przepustkę, więc zależy im na zdobyciu punktów do rankingu FIVB. W Bangkoku toczy się walka o pierwsze medale w sezonie olimpijskim i jest to przedsmak tego, co za pięć tygodni czeka nas w stolicy Francji. Polkom nie sprzyja tylko kalendarz.
Swój ćwierćfinał rozgrywały bowiem, jako ostatnie, a gdy po wyczerpującym tie-breaku opuszczały boisko, na zegarach w stolicy Tajlandii dochodziła godzina 23.00. Półfinał z Włoszkami Polki zaczną o godz. 17.00 czasu miejscowego, więc nie mają nawet doby do rozpoczęcia walki o wejście do finału. Dokładając do tego fakt, że adrenalina długo nie pozwoli im zasnąć, a po powrocie do hotelu pewnie jeszcze będą musiały skorzystać z fizjoterapii, czasu na naładowanie akumulatorów będzie ekstremalnie mało. Tym bardziej że w niedzielę kolejny mecz o medal. Emocji na pewno nie zabraknie, ale najważniejsze, że bardzo poważnym rywalkom nasz zespół wysłał sygnał ostrzegawczy przed igrzyskami.
Dowiedz się jeszcze więcej. Sprawdź najnowsze newsy i bądź na bieżąco