Bartosz Kurek grzmi o katastrofie, Nikola Grbić staje za nim murem. Tuż przed IO
Trener Nikola Grbić
Nikola Grbić ma już na koncie podwójne zwycięstwo w Lidze Mistrzów — w roli zawodnika Trentino oraz szkoleniowca ekipy z Kędzierzyna-Koźla. Selekcjoner polskich siatkarzy może także mieć podwójną koronę z igrzysk. W 2000. r w Sydney sięgnął po złoto, występując w barwach reprezentacji Jugosławii. U progu sezonu olimpijskiego w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet zapowiada: Dwa lata temu podjąłem się pracy z polską kadrą, by zostać mistrzem olimpijskim jako trener.
- Trener Nikola Grbić rozpoczyna trzeci sezon w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Do tej pory pod jego wodzą polscy siatkarze przywozili medale z wszystkich turniejów, w których brali udział. W poprzednim sezonie wygrali wszystko, co było do wygrania — Ligę Narodów, mistrzostwa Europy oraz wywalczyli kwalifikację olimpijską
- Grbić ostrzega, by nie skupiać się tylko na olimpijskim ćwierćfinale, który oznaczał koniec marzeń polskich siatkarzy w pięciu ostatnich edycjach igrzysk. Selekcjoner Polaków zdradza, dlaczego jego zespół czekają najtrudniejsze igrzyska w historii. Chodzi o ważne zmiany
- Kontrakt Serba na prowadzenie polskiej kadry dobiega końca po tym sezonie. Dużo mówiło się o tym, że Grbić już przedłużył umowę z PZPS. Selekcjoner odnosi się do tych głosów
- Więcej informacji znajdziesz w Przeglądzie Sportowym Onet
Edyta Kowalczyk: Dlaczego tak bardzo nie mógł się pan doczekać początku zgrupowania?
Nikola Grbić (trener reprezentacji Polski siatkarzy): Cieszę się, że wreszcie wracam do tego rytmu pracy. Choć przez blisko osiem miesięcy mogłem normalnie pobyć z rodziną i bardzo potrzebowałem tego resetu po długim, wyczerpującym sezonie w zeszłym roku, to jednak większość tego czasu poświęciłem też na sprawy związane z kadrą. Mniej więcej od listopada kontaktowałem się z możliwymi rywalami, żeby ustalić sparingi, tworzyłem program przygotowań, trzeba było też zarezerwować ośrodek w Spale czy loty na turnieje Ligi Narodów. Byłem też w Paryżu, żeby sprawdzić halę, w której będziemy trenować podczas pobytu na igrzyskach. Robiłem wiele rzeczy związanych z przygotowaniami do sezonu, tyle że nie trenowałem z zespołem dwa razy dziennie. Teraz to się zmieni.
Jak wyglądał proces tworzenia listy powołanych. Kiedy realnie miał pan gotową trzydziestkę nazwisk, jakie znalazły się w szerokim składzie na sezon olimpijski?
W przypadku części zawodników wszystko rozstrzygało się do samego końca. Na przykład w tym roku powołania nie dostał Karol Urbanowicz, ale to dlatego, że ma problem z łokciem i czeka go zabieg, a ten wyłączyłby go z treningu na kilka tygodni. Zwyczajnie zabrakłoby czasu, aby zdążył wrócić do dyspozycji. Wśród powołanych znaleźli się w większości zawodnicy, którzy byli z nami także w poprzednich sezonach. Chcę, żeby każdy miał świadomość tego, że zasłużył, aby tutaj być. To nie jest tak, że jeśli kogoś nie ma na liście powołanych, to jest inaczej. Po prostu ten sezon jest wyjątkowo krótki i trzeba było to wziąć pod uwagę.
Gdyby miał pan wskazać zawodnika, którego zdrowie stoi dziś pod największym znakiem zapytania, kto by to był? Wilfredo Leon w sezonie klubowym zmagał się z problemami z kolanem, Bartosza Kurka kilka miesięcy temu problemy zdrowotne wyeliminowały z udziału w kwalifikacjach olimpijskich, a lista zawodników, którzy mieli ostatnio kłopoty zdrowotne, jest znacznie dłuższa.
Jeśli chodzi o Wilfredo, to wystarczyło zobaczyć, jak zagrał w ostatnim meczu, gdy zespół z Perugii sięgał po mistrzostwo Włoch. Możesz wziąć nie wiadomo ile środków przeciwbólowych, żeby móc wyjść na boisko, ale jeśli nie jesteś w formie, to nawet brak bólu nie umożliwi ci świetnego występu. A Wilfredo zaprezentował się świetnie i to jest bardzo dobry prognostyk. W kadrze jest sporo znaków zapytania co do tego, w jakiej formie i zdrowiu będą zawodnicy, którzy mieli kłopoty – nie tylko Leon, ale także Olek Śliwka, Łukasz Kaczmarek, Mateusz Bieniek, Bartosz Kurek czy Paweł Zatorski.
Najważniejsze, żebyśmy zrobili wszystko, aby umożliwić im dojście do możliwie najlepszej formy. Przecież jeszcze nie tak dawno, bo dwa lata temu rozgrywaliśmy sezon reprezentacyjny bez Norberta Hubera, który dziś bije rekordy punktowe blokiem w PlusLidze, choć jeszcze do niedawna to był jego najsłabszy element. Wtedy nie grał także Wilfredo Leon. Jestem przekonany, że wielu moich kolegów-trenerów nie pozwoliłoby mu poddać się operacji kolana, jeśli to zagrażałoby jego występowi w mundialu, ale nie byłoby to z korzyścią dla jego zdrowia.
Zawsze powtarzam, żeby zawodnicy pamiętali o tym, że nawet nie będąc w wyjściowej szóstce, mogą odegrać kluczową rolę w meczu. Tak jak rok temu Tomasz Fornal w finale Ligi Narodów, gdy wszedł z kwadratu, albo kiedy dokonałem zmiany w szóstce przed półfinałem mistrzostw Europy i świetny występ dał Wilfredo Leon. Tak samo dobrze sprawdzały się zmiany, gdy Kaczmarek wchodził za Kurka. To są przykłady, dzięki którym gracze mogą przekonać się, że nie opowiadam im bajek, zapewniając o tym, jak istotną rolę każdy z nich pełni w zespole.
Wspomniał pan o tym, że był w Paryżu, aby sprawdzić obiekt treningowy. Jak przebiegła ta wizyta?
Sprawdzałem, jak wygląda obiekt i czy na pewno ma odpowiednie wymiary. Przede wszystkim znajduje się dwa razy bliżej wioski olimpijskiej niż oficjalna hala treningowa, co pozwoli nam zaoszczędzić czas na dojazd, a do tego mieć dowolność w wyborze godziny treningu. Do Paryża polecimy dosłownie kilka dni przed ceremonią otwarcia. Nie ma przecież potrzeby, żebyśmy się aklimatyzowali tak, jak w przypadku zmiany stref czasowych.
Do Paryża polecicie zaraz po turnieju towarzyskim w Gdańsku (20-21 lipca), gdzie zagracie z USA i Japonią. W sumie przed igrzyskami reprezentację Polski czeka około 20 spotkań, wliczając w to Ligę Narodów i sparingi. To dużo czy mało według pana?
Ze względu na to, o jak krótkim okresie mówimy, optymalnie byłoby rozegrać dwa lub trzy spotkania mniej, ale mamy też swoje zobowiązania wobec partnerów i sponsorów. Najważniejsze, żeby nie oczekiwać, że podczas towarzyskich sprawdzianów tuż przed igrzyskami, będziemy prezentować wysoką formę. Gdyby tak było, mocno bym się zaniepokoił, bo ta dyspozycja ma przyjść na igrzyska. Tym bardziej że – jak już wielokrotnie podkreślałem – czekają nas najtrudniejsze igrzyska w historii.
Po pierwsze ze względu na nowy system rozgrywek (12 drużyn zostanie podzielonych na trzy, zamiast dwóch grup – red.), ale także proces kwalifikacji, opierający się także na rankingu FIVB, co sprawia, że będzie więcej mocnych zespołów niż wcześniej. Dlatego, zamiast rozprawiać cały czas o przejściu ćwierćfinału, powinniśmy pomyśleć o tym, jak wymagający przeciwnicy czekają nas już w grupie.
Możemy trafić na przykład na Włochów i Słoweńców. Jeśli chce się zostać mistrzem olimpijskim, trzeba być gotowym na każdego przeciwnika, a przede wszystkim skupić się na tym, że kontrolować możemy jedynie to, na co sami mamy wpływ. A mamy wpływ na to, jak trenujemy, gramy, regenerujemy. Nie możemy skontrolować tego, jak zagra rywal.
Czy tak jak Huber Jerzy Wagner przed igrzyskami w Montrealu mówi pan, że celem pana drużyny jest złoto?
Dwa lata temu podjąłem się pracy z polską kadrą, by zostać mistrzem olimpijskim jako trener. Jednak według mnie ważniejsze jest, by skupić się na procesie niż na celu, bo tylko w ten sposób można stopniowo stawać się lepszym i być gotowym w najważniejszym momencie. Rok temu nie mówiłem zawodnikom, że mamy zostać mistrzami Europy, a i tak sięgnęliśmy po złoto. Zamiast myśleć o tym, co czeka nas na końcu, po prostu konsekwentnie pracowaliśmy. Teraz też podkreślam, że przed nami tak ważne trzy miesiące, w trakcie których wiele rzeczy takich, jak czas z bliskimi, wyjazd na wakacje, a nawet problemy zdrowotne schodzą na dalszy plan. Jeśli ktoś woli odpoczywać, może to robić i przez kilka miesięcy, tylko że to nie jest mentalność, której ja potrzebuję, by przygotować drużynę do igrzysk.
Do Paryża będzie mógł zabrać pan trzynastego zawodnika w roli dżokera medycznego na wypadek kontuzji w zespole. Choć od lat na wszystkie rozgrywki można powołać 14-osobowy skład, MKOl nie ugiął się i nadal do protokołu meczowego może być wpisanych tylko 12 zawodników. Bartosz Kurek mówi wprost, że to katastrofa i świadczy o słabości siatkówki, jako dyscypliny, jeśli nie światowe władze nie potrafią przeforsować zmian w MKOl. Zgadza się pan z kapitanem kadry?
W 100 proc. To tak jakbym wnioskował o kredyt na 100 tys. zł, ale bank powiedział, że może dać mi maksymalnie pięć. Powiedziałbym, że w takim razie wolę już nie dostać niczego. I tak samo jest z tymi zmianami. Lepiej było już pozostać przy tym, że na igrzyska jedzie wyłącznie 12 zawodników. Zasada z dodatkowym graczem nie ma najmniejszego sensu, bo skoro ma on pełnić rolę dżokera medycznego, to dobrze, żeby mógł zastąpić kontuzjowanego zawodnika. Co zrobić w sytuacji, gdy jako dodatkowego gracza zabiorę środkowego, a urazu dozna libero? Poza tym, nie będąc z nami w wiosce, taki zawodnik tak naprawdę czeka tylko na kontuzję kogoś z kolegów, bo w innym wypadku nie dostanie medalu.
Mam nadzieję, że już dzień po finale olimpijskim w Paryżu wszystkie federacje zaczną wywierać naciski na MKOl, żeby czternastu zawodników mogło grać w kolejnych igrzyskach. Ta zmiana musi nastąpić. Nie sądzę, żeby dwa dodatkowe miejsca w wiosce i więcej medali do wyprodukowania stanowiło aż taki problem.
Na koniec zapytam o kwestię pana kontraktu, który dobiega końca po igrzyskach w Paryżu. Czy przedłużył pan już współpracę z polską kadrą?
Na razie nie jestem upoważniony do tego, żeby o tym mówić.