Bernard Hill nie żyje. Grał królów, kapitanów i dowódców, prywatnie było mu do nich bardzo daleko
Bernard Hill jako Theoden
Niedzielne popołudnie świat obiegła nadzwyczaj smutna informacja. Aktor Bernard Hill zmarł w wieku 79 lat. Nie doczekał premiery najnowszej produkcji ze swoim udziałem. Choć występował od 1975 roku, to rola Theodena na początku lat 2000 zapewniła mu nieśmiertelność i szacunek należny królom od czytelników Tolkiena.
Jeszcze w minioną sobotę miał pojawić się na Comic Con w Liverpoolu, ale w ostatniej chwili wizytę Bernarda Hilla odwołano. W niedzielne popołudnie z Wielkiej Brytanii w świat poniosła się smutna informacja – aktor zmarł w wieku 79 lat.
Przez prawie 50 lat swojej kariery zawodowej ze względu na aparycję i szekspirowski sznyt wcielał się w szlachciców, królów, przywódców i kapitanów. Od niedzieli jest jednak przynajmniej jedna międzynarodowa grupa ludzi, którzy żegnają go szczególnie. To fani ekranizacji “Władcy Pierścieni” Petera Jacksona, w której Bernard Hill wcielił się w króla Theodena, przywódcę Rohanu.
Zobacz wideo “Władca Pierścieni” miał być jednym filmem, ale Jackson był nieustępliwy
Bernard Hill – nasz Theoden – nie żyje
Choć Bernard Hill grywał królów i przywódców, sam pochodził z rodziny górników i nieobca mu była bardzo ciężka praca ponad miarę. Na pierwsze ważne, międzynarodowo zauważone role, musiał czekać aż do czterdziestki – dopiero wtedy po latach grywania mniejszych i większych ról w brytyjskich produkcjach trafił do filmu “Duch i mrok”, gdzie wystąpił u boku Vala Kilmera i Michaela Douglasa. To był przełom. Choć jego bohater, doktor Hawthorne, ginie pożarty przez lwy-ludojady, już rok później Bernard Hill zostaje kapitanem Edwardem J.Smithem, który poszedł na dno razem z Titanikiem. Był rok 1997, a Peter Jackson intensywnie myślał już nad “Władcą Pierścieni”. Bernard Hill pojawił się w jego pierwszych planach, kiedy “Władca” miał składać się z zaledwie jednej części.
Aktora przymierzano do roli Gandalfa, ale w miarę upływu czasu i kolejnych rozmów (szczególnie z dość kłopotliwym Ianem McKellenem, któremu nie pasowały żadne sensowne terminy), Bernard Hill nagle został Theodenem. Nigdy nie przepadał za końmi, a miał zostać królem jeźdźców. Choć grywał już przywódców, sam niewiele miał w sobie z brytyjskiej “sfery wyższej” – jak wspomina Ian Nathan, autor książki “Peter Jackson and the making of Middle-Earth”, gdy kończyły się zdjęcia, “król Theoden” znikał i zamieniał się w uroczego, jowialnego Bernarda Hilla, który zaśmiewał się wspólnie z Viggo Mortensenem i Orlando Bloomem w jednej przyczepie.
Aktor zgrał się z ekipą śpiewająco, nazywano go w żartach “jego wysokością”. Kiedy Anglia pokonała Danię na mistrzostwach piłki nożnej, przedrzeźniał Mortensena, pół-Duńczyka, pół-Amerykanina jeszcze przez kilka dni po meczu. Bez żenady zaśmiewał się z żartów o Pippinie, który po zjedzeniu zbyt dużej liczby lembasów cierpiał na gazy. Po zakończeniu zdjęć do Bitwy w Helmowym Jarze nosił z dumą razem z resztą ekipy koszulki “Przetrwałem Helmowy Jar” – produkcja tych ujęć nie tylko trwała długo, ale była również wyjątkowo wymagająca i męcząca dla wszystkich. Nocne zdjęcia w ulewnym deszczu z deszczownic, wszechobecne błoto w zlanym strugami kamieniołomie – to było prawdziwe wyzwanie.
Do tego rola wymagała od niego przynajmniej przyzwoitej umiejętności jazdy konnej. Theoden był ostatecznie królem jeźdźców Rohanu, nie uchodziło, żeby przemieszczał się na piechotę. Bernard Hill nie oddał wszystkich scen dublerom, sam próbował odegrać swoje kwestie. Jako wsparcie otrzymał najspokojniejsze zwierzę, jakie znaleziono w stajniach Nowej Zelandii – konia o statecznym imieniu “Depend” od słowa “dependable” – ten, na którym można polegać. Zwierzę było absolutnie niewrażliwe na jakiekolwiek sytuacje, jakie zachodziły na planie. Wybuch? Depend ani drgnie. Krzyki przez megafony? Depend ze stoickim spokojem obserwuje otoczenie. “Dostałem najspokojniejszego rumaka, jakiego znaleźli” – mówił Hill. “To ta przeklęta kobyła Viggo niszczyła każde ujęcie” – kpił z drugiego króla.
Na sam koniec produkcji razem z innymi wytatuował sobie elficki symbol, oznaczający cyfrę “dziesięć” – do prawdziwej “drużyny” nie należał, ale był nieodłączną częścią zespołu, zaś jego Theoden przeszedł do historii.
Trudno wyobrazić sobie świat bez Bernarda Hilla – powiedzieć, że był pełen życia, to za mało. To jeden z najzabawniejszych, najinteligentniejszych ludzi, z jakimi miałem szczęście pracować. Jego Theoden, król Rohanu, jest kochany przez miliony i to jest testament jego błyskotliwości jako aktora. A my będziemy pamiętać go jako głęboko lojalnego i kochającego przyjaciela. Nasze serca są teraz jego bliskimi. Żegnaj, dzielny wojowniku. W imieniu wszystkich zaangażowanych w produkcję filmowej trylogii – będzie nam cię bardzo brakowało – napisał w mediach społecznościowych Peter Jackson.
Osobno pożegnali go też “młodzi hobbici” – Elijah Wood, Sean Austin, Dominic Monaghan i Billy Boyd. Ale nie tylko oni stracili członka drużyny.
Fani żegnają Bernarda Hilla
Widać to szczególnie, kiedy świat obiegła informacja o śmierci aktora. Internet zalały wspomnienia, jak widzowie odbierali rolę Bernarda Hilla w trylogii “Władca Pierścieni”. Choć Hill za Theodena nie otrzymał żadnej nagrody, widzowie są zgodni – lepszego króla Rohanu nie mogliśmy sobie wymarzyć. Razem z nim płakaliśmy na grobie jego syna. Pokazał frustrację osamotnionego władcy, której nie dało się wyczytać z mocno hagiograficznej prozy Tolkiena – razem z nim pytaliśmy, gdzie był Gondor, kiedy upadła Zachodnia Bruzda. Kiedy wzywał wojsko na ostatni bój na polach Pelennoru, nie było na sali kinowej osoby, która nie poszłaby za nim. Dajcie nam tylko konia i miecz, a pójdziemy na zatracenie i po koniec świata.
Hilla żegnają głównie wirtualnie dziesiątki tysięcy ludzi. W grze “Lord of the Rings Online” zorganizowano wieczorne pochody w wirtualnym Śródziemiu, w czasie których wspominana jest rola Brytyjczyka. W mediach społecznościowych użytkownicy zamieszczają licznie nagrania z filmu i zdjęcia z samym aktorem. Bernard Hill, choć niekoniecznie rozumiał szaleństwo na punkcie “Titanica”, tak fanów “Władcy Pierścieni” rozumiał doskonale. Był częstym gościem fanowskich zlotów, chętnie rozmawiał ze “zwykłymi” ludźmi, cierpliwie pozował do zdjęć i cieszył się, kiedy widział przebranych za jeźdźców Theodena cosplayerów. Dla nas, “wyznawców” Jacksona, znowu skończyła się pewna epoka. Choć nie ma już na świecie Iana Holma – Bilba (zmarł w 2020 roku) i Christophera Lee – Sarumana (2015), śmierć Bernarda Hilla boli szczególnie. Będzie nam go bardzo brakowało.