Willa Goebbelsa do wzięcia za darmo. 30 sypialni i sala kinowa
Była willa Goebbelsa jest do oddania. Za darmo
Mieszkanie w willi po tak potwornym człowieku może się wydawać straszne, ale niewątpliwym walorem jest cena. Za willę z 30 sypialniami, 40 pokojami biurowymi i salą kinową, położoną w spokojnej okolicy nad Jeziorem Bognese jego właściciel, czyli miasto Berlin chce równe zero euro. Tak, oddadzą ją za darmo, ale jest w tym wszystkim haczyk.
Berlin nie chce dopłacać do willi po Josefie Goebbelsie. Utrzymanie okazałego budynku położonego 15 km na północ od Berlina kosztuje 250 tys. euro rocznie, a pożytku z niego nie ma żadnego zważywszy na byłego właściciela. Jak opisuje Gazeta Wyborcza, Goebbels dostał tę willę wraz z 17-hektarową działką od władz Berlina w 1936 r. Miasto nie wiedziało wtedy, co zrobić z posiadłością kupioną 20 lat wcześniej, więc uhonorowało tak ministra ds. oświecenia publicznego i propagandy. Goebbels zamienił willę w część swojego resortu, rozbudował ją. Stąd 40 pokojów biurowych i sala kinowa, wszak ministerstwo zajmowało się propagandą.
Teraz sytuacja jest podobna, tzn. Goebbels już oczywiście dawno nie żyje, popełnił samobójstwo 1 maja 1945 r. w bunkrze pod Kancelarią Rzeczy wraz z żoną Magdą, która wcześniej zabiła szóstkę ich dzieci. Podobieństwo wynika z faktu, że miasto, któremu po zjednoczeniu Niemiec wschodnich z zachodnimi przekazano willę z powrotem (wcześniej dysponowała nią młodzieżówka komunistyczna), znowu nie wie, co z nią zrobić, a dokładać do jej utrzymania już nie chce. Tymczasowo wykorzystywana jest jako Międzynarodowe Centrum Edukacji Bogensee, mieści się tam też restauracja.
– Każdemu, kto chciałby przejąć ten teren, jestem gotowy przekazać go w prezencie – powiedział kilka dni temu w berlińskim landtagu Stefan Evers, polityk CDU, który w senacie miasta odpowiada za finanse.
Haczyk
Dla przyszłego właściciela jest jednak pewien problem. Koszt remontu szacuje się na 350 mln euro i nie stać było na to nawet policji, która planowała mieć tam swoją akademię. Podłoga się jeszcze trzyma, podobnie jak boazeria i okna, ale długo to może nie potrwać i koszty trzeba ponieść. To jest ten haczyk w pozornie darmowej posiadłości.
Oddanie w dobre ręce zamiast utrzymywania wydaje się opcją słuszną, ale nie ma pewności, czy te ręce będą na pewno dobre. Władze samorządowe boją się, że nieruchomość trafi w ręce neonazistów. – Wyznawcy Królestwa Niemiec próbowali już tutaj stworzyć swój przyczółek – powiedział burmistrz Oliver Borchert. Chodzi o Ruch obywateli Rzeszy, który przez lata traktowano z przymrużeniem oka, póki w 2016 r. jeden z jego członków nie zabił policjanta.
Jest jeszcze jeden plan, choć kosztowniejszy dla miasta. Senator Evers mówi o rozbiórce. Tyle że ta ma kosztować aż 50 mln euro, więc dla Berlina nie jest to pozytywna wiadomość.