"Umrę, ale to nie lekarz decyduje, kiedy dobry Bóg mnie zabierze"
Georg Koch
— Kiedy lekarz postawił diagnozę, dał mi tylko pół roku, ale bardzo się pomylił. Hej, doktorze, wciąż tu jestem! — mówi w rozmowie z “Bildem” Georg Koch, który przed rokiem otrzymał druzgocącą diagnozę: rak trzustki. Powiedzieć, że się nie poddał, to jak nic nie powiedzieć. Kiedy tylko usłyszał najgorsze, odpowiedział lekarzowi: odwiedzę cię na pogrzebie.
- Georg Koch to były piłkarz, który występował w wielu niemieckich, a także zagranicznych klubach. W kwietniu ubiegłego roku dowiedział się, że choruje na raka trzustki
- — Nie wiem nawet, czy wolno mi to powiedzieć, ale mam szczęście, że podczas swojej kariery trochę zarobiłem. Obecnie leczę się lekami z USA, które prawdopodobnie nie zostały jeszcze zatwierdzone w Europie — mówi
- – Nędza, która panowała na oddziałach onkologicznych, po prostu mnie wykańczała – opowiada. Nie pozostał bierny
Georg Koch to były bramkarz, cieszący się statusem legendy wśród społeczności Fortuny Duesseldorf, w której grał w latach 1991-1997. Był także zawodnikiem wielu innych niemieckich oraz zagranicznych klubów. Po zakończeniu kariery piłkarskiej został trenerem.
W rozmowie z “Bildem” opowiedział, jak wygląda jego życie po usłyszeniu wyroku, jakim okazał się rak trzustki.
Kiedy dowiedział się pan o chorobie?
Przestań mnie drażnić! Znamy się już ponad ćwierć wieku i może to być nasz ostatni wywiad. Mówmy sobie po imieniu, dobrze?
Oczywiście!
To wszystko wykryto podczas rutynowego badania. Wcześniej nie czułem się zbyt dobrze, a moje wyniki krwi też nie były do końca w porządku. Kiedy lekarz postawił diagnozę, dał mi tylko pół roku, ale bardzo się pomylił. Hej, doktorze, wciąż tu jestem!
Znając ciebie, pewnie wprost zapytałeś lekarza, ile ci zostało.
Oczywiście, że tak. To był dobry profesor. Powiedziałem mu, że powinien być bardziej ostrożny w przewidywaniach i jeszcze odwiedzę go na pogrzebie. Znasz moje poczucie humoru.
Jakie są rokowania?
Choroba jest nieuleczalna, umrę. Ale to nie on będzie decydował, kiedy dobry Bóg mnie zabierze!
“Nie wiem nawet, czy wolno mi to powiedzieć”
Do tej pory rozmawiałeś o chorobie tylko z najbliższymi przyjaciółmi. Dlaczego zdecydowałeś się opowiedzieć o tym publicznie?
Obiecałem sobie, że w odpowiednim czasie znów będę gotowy do udzielania wywiadów. I teraz nadszedł ten czas.
Jak często myślisz: dlaczego mnie to spotkało?
Muszę przyznać, że takie fazy zdarzają się co jakiś czas i nie zawsze łatwo je zignorować. Jednak w sytuacji, gdy odwiedzasz oddział onkologiczny i widzisz, ile znajduje się na nim dzieci oraz młodzieży, mogę powiedzieć tylko jedno: miałem wspaniałe życie!
Jak wygląda twoja codzienność?
Zależy, jak się czuję w danym dniu. Czasami mam wrażenie, że mógłbym góry przenosić i wtedy chodzę na wielogodzinne spacery. Potem znów zdarzają się fazy, kiedy nie czuję się dobrze i muszę zostać w łóżku.
Jak często uczęszczasz na chemioterapię?
Nie wiem nawet, czy wolno mi to powiedzieć, ale mam szczęście, że podczas swojej kariery trochę zarobiłem. Obecnie leczę się lekami z USA, które prawdopodobnie nie zostały jeszcze zatwierdzone w Europie. Nędza, która panowała na oddziałach onkologicznych, po prostu mnie wykańczała. A teraz mam najlepszą pielęgniarkę na świecie.
To twoja prywatna pielęgniarka?
Można to tak postrzegać. Rok temu kupiłam psa rasy golden retriever. Opiekuje się mną i wyczuwa, kiedy mam dobry humor, ale też nie złości się, jeśli przez dwa dni nie mogę nic zrobić, bo po prostu źle się czuję. Hector jest moim wielkim szczęściem.
Wabi się Hector?
(śmiech) Tak. Moja partnerka jest wielką fanką Kolonii i było jej smutno, gdy w zeszłym sezonie Jonas Hector odwiesił buty na kołek. Dlatego nazwałem tak naszego psa. Teraz ma go z powrotem…
Przy jednym pianinie z Seppem Maierem
Kiedyś pisałem o tobie, gdy grałeś w Fortunie Duesseldorf: Facet jak drzewo. Co teraz o tym myślisz, gdy spoglądasz w lustro?
To słodko-gorzkie uczucie, gdy przeczesujesz włosy i nagle trzymasz w dłoniach ich całą kępkę. Rzeczy, które kiedyś zajmowały ci pięć sekund, teraz zajmują mi pół minuty. Ale muszę się pogodzić z chorobą. Narzekanie nie pomaga i nigdy nie było w moim stylu!
Czujesz wsparcie przyjaciół?
Tak. Mam szczęście, że Bernd Restle (znany fizjoterapeuta Fortuny Duesseldorf — przyp. red.) opiekuje się mną jak ojciec. Mam też dwóch przyjaciół, którzy dzwonią prawie codziennie. Dobrze jest mieć wokół siebie takich ludzi. Oczywiście moja rodzina jest dla mnie wszystkim i także daje mi dużo siły.
Od czasu gry w Duesseldorfie przyjaźnisz się z członkami zespołu Die Toten Hosen. Jak zareagowali na tę wiadomość?
Napisali do mnie wspaniały list i podarowali mi wyjątkowy prezent — koszulkę, którą oprawiłem. Zajmuje honorowe miejsce w moim salonie.
Jakie były twoje najpiękniejsze momenty w karierze?
Opuściłem dom w wieku 16 lat i udało mi się zamienić swoje hobby w pracę — to było moje największe szczęście i do dziś jestem za to wdzięczny, mimo że nie zawsze byłem łatwym współpracownikiem.
Jak to?
(śmiech) Zawsze lubiłem dla dobra zespołu stawiać się prezesom.
Z czego jesteś szczególnie dumny pod względem sportowym?
W latach 90. – nie pamiętam dokładnie, kiedy – zostałem wybrany sportowcem roku w Duesseldorfie i wyprzedziłem Stefana Effenberga. Mam też w głowie jedno śmieszne zdjęcie — chociaż żadne z nas nie umiało grać, raz usiadłem przy pianinie z Seppem Maierem…
Mało kto wie, ale wciąż jesteś w bliskim kontakcie z Luką Modriciem.
Znasz mnie, przechwalanie się znajomymi gwiazdami nigdy nie było w moim stylu. Grałem z Luką przez rok w Dinamie Zagrzeb. Był wtedy jeszcze młodym chłopakiem.
Od razu wiedziałeś, że zostanie gwiazdą?
Luka był jednym z najbardziej pracowitych facetów, jakich poznałem. Pierwszy przychodził na trening i ostatni wychodził.
Czy jest jeszcze jakieś wielkie marzenie, które bardzo chcesz spełnić?
Dobre pytanie. Nie przemawiają do mnie żadne wielkie podróże. Dzięki piłce nożnej widziałem pół świata. W sumie to chciałbym obejrzeć z trybun mecz każdej drużyny, w której grałem.